Ostuni - Apulia też rozczarowuje

Do Ostuni przyjechałam po bardzo intensywnym dniu. Najpierw Monopoli, potem Locorotondo, później Alberobello i dopiero stamtąd do Ostuni. Mimo zmęczenia zwiedzaniem i upałem, byłam bardzo pozytywnie nastawiona. Pierwsze wrażenie też było całkiem miłe bo jak tylko wysiadłam z pociągu, przywitał mnie na stacji intensywny zapach kwiatów.

W Ostuni byłam umówiona z kolejnym przyjacielem Agnieszki, Nico. Miałam być dużo wcześniej, ale komunikacja publiczna we Włoszech funkcjonuje według sobie tylko znanym regułom i koniec końców przyjechałam późnym popołudniem. Na szczęście bez żadnego problemu Nico odebrał mnie ze stacji i razem pojechaliśmy do jego mieszkania. Podobnie jak Statis traktował mnie jak dobrą znajomą, a nie jak kogoś kogo widział pierwszy raz w życiu :)
Musiał coś załatwić więc tylko zostawiłam rzeczy, podjechaliśmy do centrum, przeszliśmy się szybko po starym mieście i zostawił mnie na samodzielne zwiedzanie. Umówiliśmy się że za około godzinę wróci i dalej będziemy wspólnie spacerować. 

Naczytałam się jakie Ostuni jest śliczne. Że to biała perełka Apulii, piękne jasne miasto na czubku skały. Że robi naprawdę wspaniałe wrażenie. Być może zostanę uznana za pewnego rodzaju heretyczkę, ale... Ostuni BARDZO mi się nie podobało i jest to jedyne miasto w Apulii, które odwiedziłam, a nie chcę do niego wrócić. Nie urzekło mnie bielą, przeciwnie po wizycie w Locorotondo i Alberobello wydawało mi się wręcz brudne, a nie śnieżnobiałe. Ulice też jakieś takie zaśmiecone, ludzie nie patrzyli przyjaźnie. Byłam naprawdę bardzo pozytywnie nastawiona. Usłyszałam wiele dobrych opinii o miasteczku, spodziewałam się że będzie prześliczne. Tym większe było moje rozczarowanie. No i to, co zirytowało mnie najbardziej to ceny... W Alberobello było drogo, ale tutaj to przebijało wszystko. Chciałam kupić sobie kawałek pizzy, jeden mały trójkąt na przegryzienie - 3,50 euro! Myślałam, że się przesłyszałam. Tyle to czasem cała pizza kosztuje, a już na pewno pół. Taki mały trójkąt to 1,50 czasem 2, ale nigdy aż tyle! Dreptałam po uliczkach coraz bardziej zawiedziona i z narastającą niechęcią. Nic mnie nie zachwycało. Ani widok z murów na morze, ani imponująca katedra Wniebowzięcia Marii Panny.











Widok Nico przywitałam z ulgą bo liczyłam na to, że pokaże mi coś takiego co na nowo wzbudzi moją sympatię do Ostuni. Musieliśmy kawałek przejść żeby wyjść ze starego miasta. Nie można tam jeździć samochodem, a uliczki są zbudowane w taki sposób, że nie sposób się zgubić bo tak naprawdę cały czas kręcimy się w kółko. 
Zeszliśmy trochę niżej, główne miasto było nad nami. I faktycznie moja opinia lekko się polepszyła, bo widok był naprawdę bardzo ładny. Ale znów... Spodziewałam się oślepiającej bieli, a była taka brudna, jak przykurzona. Może to od słońca, może nie świeciło wyraźnie i nie dawało takiego oślepiającego efektu. Nie wiem. W każdym razie zupełnie nie było to coś, czego się spodziewałam.


Wróciliśmy do mieszkania Nico, trochę odpoczęliśmy, pogadaliśmy. Wieczorem wraz z jego przyjaciółmi pojechaliśmy do pobliskiej miejscowości Martina Franca na festiwal jedzenia :) 
Cieszyłam się, że spróbuję znów czegoś regionalnego i że zobaczę kolejne miasto. Z przyjaciółmi Nico dogadywaliśmy się trochę po angielsku, trochę po włosku, trochę na migi. Ogólnie było bardzo zabawnie z wymyślaniem różnych skojarzeń żeby jak najlepiej się porozumieć. 
Festiwal food trucków GNAM, bo taką nosił nazwę, zaskoczył mnie ogromną ilością ludzi i różnorodnością jedzenia. Można było znaleźć potrawy różnych kuchni, od arabskiej, hiszpańskiej aż po meksykańską. Mnie oczywiście najbardziej interesowało jedzenie typowo z regionu Apulii. Spróbowałam bułki z kotletami mielonymi - strasznie tłusta, grzanki z serem caciocavallo, który wisi na sznurze i jest specjalnie roztapiany - całkiem smaczne. No i piwo :) Pasowało do wszystkiego :) Spędziliśmy bardzo miły wieczór jedząc, pijąc i dobrze się bawiąc. Najedzeni przeszliśmy się po mieście. Martina Franca na pierwszy rzut oka robi całkiem miłe, choć trochę takie "nijakie" wrażenie. No ale na pewno nie zniechęciło mnie tak jak Ostuni... Odwiedziłam tylko jeden kościół - Chiesa San Domenico. Co ciekawe, był otwarty mimo iż było około północy gdy tam wchodziłam. A tak poza tym to tylko spacerowaliśmy ulicami miasteczka.












Następnego dnia już wyjeżdżałam. To była bardzo króciutka wizyta, ale zupełnie mi to nie przeszkadzało. Chciałam jechać już dalej, zobaczyć coś nowego i ucieszyć się, zachwycić. Tutaj w tym mieście nic takiego nie czułam.
Podjechaliśmy z Nico jeszcze do portu, a później na punkt widokowy. Dopiero tam mi się spodobało. Jest to fantastyczny widok na miasto. Domki jeden na drugim, ciasno ustawione, przyczepione do czubka skały, widoczne z daleka. Wygląda to wszystko naprawdę bardzo ładnie. Za to punkt jest zaniedbany, w ogóle nie eksponowany. Po prostu na środku drogi jest zatoczka, zaśmiecona, bez żadnego znaku. Bardzo łatwo ją przegapić... No właśnie. Z jednej strony miasto turystyczne, nastawione mocno na zysk, a z drugiej nie zadbano o to by ładne, reprezentacyjne miejsca przygotować dla turystów...




Podreptali ze mną

Znajdź mnie na zBLOGowani!



zBLOGowani.pl

Copyright © Podreptuję