Islandia - podstawy wyjazdowe

Jeszcze dobrze nie zdążyłam odpocząć po Apulii, a tu już kolejna wycieczka. Właściwie w ogóle nie odpoczęłam bo jednego dnia wróciłam, a następnego już lecieliśmy dalej. Nawet w domu nie byłam bo było za daleko i nie zmieściłabym się w dobie z dojazdami ;)

Z Włoch doleciałam do Wrocławia, a stamtąd pociągiem do Poznania gdyż to właśnie z ojczyzny słynnych koziołków mieliśmy następnego dnia lecieć na Islandię. Całe szczęście, że w Poznaniu jest Magda, którą kilka lat temu poznaliśmy podczas jednej z rodzinnych wypraw. Dzięki niej miałam możliwość trochę ogarnąć się pomiędzy samolotami. A przy okazji nadrobiłyśmy ploty ;)
Rzecz jasna, z racji odmiennej pogody, żadnych ciuchów, które miałam ze sobą we Włoszech, nie planowałam zabierać na Islandię. Po długich rozmyślaniach co tu zrobić z plecakiem zdecydowałam, że wyślę go do domu przy pomocy paczkomatu. Super sprawa i mega polecam! Cała operacja nie trwała więcej niż 5 minut i zapłaciłam około 20 zł. No i plecak był następnego dnia w Gdańsku!

Następnego dnia po południu, Magda podrzuciła mnie na poznańskie lotnisko, na którym już czekał Adrian, mój brat Czarek i nasz przyjaciel Dawid. Wspólnie w czwórkę przygotowaliśmy bagaże dorzucając co nieco moich rzeczy i radośnie ruszyliśmy do samolotu. Po 4 godzinach lotu wylądowaliśmy w stolicy Islandii - Reykjawik Kevlavik. Dla mnie i Adriana było to już drugie takie lądowanie. Pierwszy raz byliśmy na Islandii w lutym na weekend i polowaliśmy na zorzę. Niestety bezskutecznie. Jednak tamta wizyta pozwoliła nam zorientować się jak wyglądają pewne sprawy, a przez to lepiej przygotować się do letniej wyprawy. Po całej relacji z Islandii pojawi się podsumowanie podróży wraz ze wszystkimi wskazówkami, które udało nam się podczas tych obydwu wypraw zebrać. W poszczególnych postach będę zwracać uwagę na sprawy, które w mojej opinii, nie tylko ułatwiają podróż po Islandii, ale przede wszystkim sprawiają, że przed wyjazdem nie musimy brać kredytu żeby jakoś to sfinansować ;)

Po pierwsze, po Islandii najlepiej, najwygodniej, najtaniej (i jeszcze kilka razy naj...) jest poruszać się samochodem. Przeglądając oferty najróżniejszych wypożyczalni zdecydowaliśmy się skorzystać z usług Kamperem przez Islandię - wypożyczalni prowadzonej przez Pana Piotra, Polaka mieszkającego od lat na wyspie. Było bardzo dobrą decyzją i szczerze polecam! Auta, które ma w ofercie są stosunkowo tanie, a co najważniejsze... Jedno z nich ma namiot na dachu! REWELACJA!!! Jak tylko to zobaczyłam, oszalałam. Musieliśmy czymś takim jeździć, musieliśmy w tym spać, po prostu nie wyobrażałam sobie zwiedzania Islandii w jakiś inny sposób. Zarezerwowałam więc 4 osobowy Suzuki Jimny :)

Po przylocie, skontaktowaliśmy się z Panem Piotrem, przyjechał naszym wymarzonym rydwanem i... nastąpiła katastrofa. Okazało się, że auto może faktycznie było na 4 osoby, ale zupełnie nie uwzględniało bagaży, a także wyposażenia w postaci kuchenki, śpiworów, karimat itp, itd... Kompletne niedogadanie. Żadne z nas na to nie wpadło, ani my, ani właściciel. Po krótkim namyśle Pan Piotr stwierdził, że trudno, w tej samej cenie wynajmie nam dużo większe auto, też z namiotem na dachu! Jedyne co musieliśmy zrobić to pomóc w przepakowaniu i umocowaniu namiotu. Nasz wyjazd cudem został uratowany :)

Po drugie, skoro mieliśmy auto w pakiecie z noclegiem, na pobyt w Islandii zarezerwowałam jedynie dwa hotele. Jeden na samym początku, żeby na spokojnie się przepakować, przeorganizować, przystosować do jazdy. Drugi w połowie trasy żeby się odszczurzyć ;) I mieć gdzie wysuszyć wszystkie mokre rzeczy, bo przecież na pewno będzie cały tydzień lało...

Jeśli chodzi o pierwszy hotel to miał być zwykły, najtańszy (a i tak nieziemsko drogi), tylko po to żeby się przespać i ogarnąć. A potem znalazłam TO cudo. Hotel w starych autobusach! Wychodziło o jakieś 50 zł drożej od osoby niż za taki zwykły najzwyklejszy hotel. Drogo, wiadomo. Ale na Islandii trzeba się z tym liczyć, a jak mam już na coś wydawać to właśnie na takie perełki. Bo ten hotel jest niewątpliwie perełką i przykładem, że czasem tylko wystarczy mieć naprawdę dobry pomysł żeby zrobić coś niesamowitego! Znajduje się w miejscowości Esjan, około 25 km drogi od Reykjawiku. Ludzie, którzy go prowadzą są cudowni! Sympatyczni, pomocni, a co najważniejsze rewelacyjnie mówią po angielsku. Sam "hotel" robi niesamowite wrażenie. Autobusy stoją na uboczu, pod wielką górą, jest cisza, spokój. My nocowaliśmy w tym dłuższym. Jest rewelacyjnie urządzony, z klimatem, ale funkcjonalnie. Łazienka znajduje się w osobnym budynku (taki beżowy między autobusami), a w środku jest niesamowicie czysto i ładnie, tak trochę po ikeowsku urządzone. Dodatkowo pod prysznicem można skorzystać z własnoręcznie robionych kosmetyków kąpielowych! Po prostu cudownie! Właścicielka stwierdziła, że według niej każdy człowiek chociaż raz chciałby się poczuć jak w bajce i ona właśnie taką bajkę postanowiła stworzyć. Trzeba przyznać, że wyszło jej to fantastycznie.




Kolejną bardzo ważną kwestią jest jedzenie. Islandia jest droga, nikomu nie trzeba tego tłumaczyć, ale zawsze warto to kilka razy podkreślić. Miejscem, gdzie można względnie tanio zrobić zakupy jest sklep Bonus - odpowiednik naszej Biedronki, zamiast uśmiechniętego owada ma w nazwie pokraczną świnię. Znajdziemy go w każdym większym mieście na wyspie. Będąc w lutym poszliśmy zorientować się w cenach, co warto zabrać z Polski, a co można kupić na miejscu. To, czego nie opłaca się ani zabierać, ani kupować to woda. Islandczycy mają ją za darmo, w sklepach płacimy jedynie za butelki. Wszędzie, na każdej stacji, z każdego kranu, na każdym kroku można za darmo napełnić butelkę czystą, źródlaną wodą i nie ma sensu płacić w sklepie bo to jest dokładnie ta sama woda.
Jeśli chodzi o jedzenie... Zupki chińskie są w miarę w tej samej cenie i to właściwie jest jedyna rzecz, którą przy robieniu zakupów w Polsce można sobie odpuścić. Całą resztę lepiej zabrać jeśli nie chcemy na Islandii wydać dwa razy tyle.



My, w naszym wspaniałym rydwanie mieliśmy przenośnią kuchenkę i jedyne co musieliśmy do niej zakupić to butle z gazem. Właściwie tylko dwie na cały tygodniowy pobyt. Butla kosztuje około 1000 koron czyli 30 zł. Całą resztę rzeczy potrzebną do zrobienia posiłków wieźliśmy z Polski. Więcej o tym napiszę w poście podsumowującym :)



Pierwszy dzień, a właściwie wieczór po przylocie, minął nam na organizacji. Każdy miał różne elementy pożywienia w swojej torbie, musieliśmy wrzucić wszystko do jednej, popakować się tak, żeby było jak najłatwiej podczas tygodniowego życia w samochodzie ;). Cały czas towarzyszyło nam słońce za oknem. Islandia ma to do siebie, że zimą słonko wychodzi tylko na kilka godzin, za to latem nadrabia i w ogóle nie zachodzi. Tylko robi się szaro i zaraz potem znów widno. Z jednej strony jest to fajne bo można cały czas jeździć i zwiedzać niezależnie od godziny, ale z drugiej kiedyś przecież trzeba też spać. A jak tu spać jak słońce świeci? Nie jest to czasami takie proste. Wiedzieliśmy jednak, że jeśli chcemy mieć siłę to chociaż na te kilka godzin trzeba spróbować i się zmusić. Bardzo pomocne były zasłony zaciemniające w pokoju autobusowym ;)
Po kilku godzinach, śniadanku, zapakowaniu, mogliśmy ruszać w drogę!








Podreptali ze mną

Znajdź mnie na zBLOGowani!



zBLOGowani.pl

Copyright © Podreptuję